WSPOMNIENIA PALACZY



Nałóg nie będzie mną rządził

  Tuż po wstaniu z łóżka sięgało się po papieroska i zapałki, a po śniadaniu drugi. Wciągany dym uspokajał, relaksował. Tak jak drugie śniadanie papierosy i zapałki były ważne, a może ważniejsze, toteż przed wyjściem z domu do pracy klepnięciem po kieszenie sprawdzałem, czy jest paczka i jak dużo, czy są zapałki. Coraz większe kłopoty z układem oddechowym, przesiąknięte dymem papierosowym mieszkanie, ubrania i coraz więcej wiedzy o szkodliwości palenia zmusiły mnie do myśli o rzuceniu palenia.
   W 1978 roku były mistrzostwa świata w piłce nożnej w Argentynie. Transmisje bezpośrednie ze względu na różnicę czasu nadawano nocami. W czasie pracy, jak zwykle, wypaliłem dwadzieścia kilka papierosów. Tegoż wieczoru przed kolorowym telewizorem spotkało się nas - sami palacze - sześć lub siedem osób płci różnej . Każdy miał mnóstwo papierosów, była herbata i może półtora litra wódki. A mecze superciekawe, chyba ćwierćfinały. Ostatni skończył się ok. 4-5 rano. Co ciekawsza akcja, to papieros. Co gol, to papieros. Potem niecałe 5 godzin snu i do pracy. Machinalnie sięgnąłem po pierwszego papierosa. Zapalona zapałka przytknięta do tytoniu, wciągnięcie do płuc pierwszego dymka i... płuca stanęły, język zesztywniał, straszny smród, ból w gardle, w przełyku. Papieros wypadł mi z ust. Usiadłem. I właśnie wtedy postanowiłem - nałóg nie będzie mną rządził, to ja będę nad nim! Wyliczyłem - wczoraj w dzień i w nocy wypaliłem ponad 70 papierosów. Zatrułem organizm. Koniec palenia. Od teraz ani dymka!
   Papierosy zostały jednak w kieszeni. Pracując, cały czas myślałem, że już nie palę. Zdarzyła się chwila zapomnienia i jeszcze jeden papieros powędrował do ust. Pierwsze pociągnięcie i taka sama reakcja jak wcześniej . Znowu usiadłem. Wyrzucić czy dać komuś paczkę? Przecież za nie zapłaciłem. Wcześniej były pieniądze, teraz jest trucizna. Wyrzuciłem do kosza.
   Dzień w dzień, godzina po godzinie myślałem - już nie palę. Czasem wolałbym nie jeść, ale zapalić. Nie ssałem żadnych cukierków, niczego zastępczego. Zauważyłem, że każde absorbujące zajęcie to szansa zapomnienia o papierosach. Więc tak organizowałem sobie życie, bym ciągle coś robił. Po trzech, może sześciu miesiącach mogłem już być - najczęściej - obojętny na dym papierosowy. Później jednak drażnił mnie.
   Ostatnia chęć zaciągnięcia się dymkiem pojawiła się po pięciu latach od rzucenia! Nie zapaliłem. Ani dymka! Kupiona amfora zwietrzała w szufladzie, obok niej szklana wyczyszczona zwitkiem papieru lufka i fajka. Pamiątki nałogu.
   Może, jak powiedział lekarz, teraz chore serce też jest pamiątką kilkunastu lat palenia w młodości. I okresowy nieżyt gardła, ale już rzadki, a nie prawie ciągły, jak wtedy gdy paliłem. W kieszeniach nie mam już okruchów tytoniu, palce przestały być zażółcone, a niewydanych pieniędzy nawet nie będę liczył.

Bronisław Delekta, Kozienice

Powrót do spisu opowiadań

Nigdy nie jest za późno

  Po ukończeniu studiów poszedłem do pracy. Paliłem coraz więcej. Już nieważne było, jakie papierosy. Liczyła się cena i łatwa dostępność na rynku (bo lata 80. to trudności zaopatrzeniowe). Bywało, że papierosy kupowałem na wagę, a nawet oddawałem za nie alkohol i benzynę. Gdy zabrakło mi papierosów, potrafiłem iść w nocy na Dworzec Centralny 5 kilometrów lub palić herbatę w fajce tytoniowej . Raz nawet, wstyd się przyznać, podniosłem z ziemi niedopałek, aby zapalić. Sięgnąłem chyba dna nikotynowego nałogu. Życie mi się nie układało, przestałem dbać o siebie. Byłem schorowany, miałem znaczną nadwagę. Ustawiczne kace tytoniowe, permanentny ból głowy stały się codziennością, której nie potrafiłem, a poza tym nie chciałem zmienić: bo po co? Wszystko straciło sens. Mając 40 lat, czekałem już na śmierć przed telewizorem. Aż pewnego dnia...
   Pojawiła się dziewczyna, w której się zakochałem. Świat zawirował mi przed oczami. Dla niej zrobiłbym wszystko. To ona uświadomiła mi, jak beznadziejne życie prowadzę. - Jeśli chce pan mi w jakiś sposób zaimponować, to proszę zacząć od rzucenia papierosów - powiedziała mi któregoś dnia.
   Każde jej życzenie było dla mnie rozkazem. Ale jak tu rzucić palenie, coś, co robiłem od tak dawna. Paliłem już prawie 60 papierosów dziennie. Nie wyobrażałem sobie w ogóle siebie bez papierosa. Był ze mną wszędzie - na rybach, w samochodzie, w łóżku, w fotelu przed telewizorem. Stało się to jednego dnia, dość dla mnie pamiętnego. Kasia nie chciała przyjąć urodzinowego prezentu. Pokłóciliśmy się. Następnego dnia od rana nie sięgnąłem już po papierosa; co ciekawe, zorientowałem się, że nie palę, dopiero w południe (i to siedząc w wannie).
   Człowieku, co ty robisz ze swoim życiem i swoim zdrowiem? - sam zadawałem sobie to pytanie i nie potrafiłem na nie znaleźć odpowiedzi. Zdarzyło się to 16 kwietnia 1997 roku.
   Od tamtej pory nie spojrzałem nawet na papierosa. Trzy kartony Cameli, wszystkie akcesoria palacza (popielniczki, zapalniczki Zippo, gaz do zapalniczek itd.) powędrowały do kosza lub rozdrapali znajomi. Jedno jest pewne, z papierosami pożegnałem się na zawsze.
   Nowe życie nie jest wcale łatwo zacząć. Potwornie męczyłem się trzy miesiące, ale postanowiłem działać kompleksowo. Zapisałem się na kung-fu, jednocześnie narzuciłem sobie rygorystyczną dietę (obierałem jabłka i kroiłem je na małe cząstki - prawie 2 kg dziennie - miałem co robić z rękami przed telewizorem). Pojechałem na obóz sportowy, gdzie trenowałem z takim zapałem, że po powrocie z wakacji ważyłem już 80 kg. Czułem się wspaniale. Zniknęły bóle głowy, skończyły się ciągle zaziębienia, katar i chrypa. Poczułem, że powietrze ma swój zapach, a potrawy smak. Wyremontowałem cale mieszkanie, tak aby nigdzie nie było już śladu dymu i nikotyny. Mam teraz piękne białe zęby, sportową sylwetkę (teraz trenuję aikido), zdrowe włosy. Zmieniłem cale swoje życie. Znajomi, którzy mnie spotykają, nie mogą się nadziwić:
   - Człowieku, co za odmiana. Wyglądasz 10 lat młodziej. Promieniuje z ciebie radość życia.
   Tak twierdzą wszyscy. Sam zresztą najlepiej to czuję. Życie jest piękne. Moja ukochana jest na studiach, chcę ją poślubić (choć nie wiem, jak potoczą się nasze losy). Jedno wiem na pewno: papierosy wykreśliłem na zawsze z mojego życia. Szkoda tych zmarnowanych lat. Opamiętanie przyszło po bardzo długim czasie, ale nigdy nie jest na nic za późno!
   Śmieszy mnie dziś ta cala ideologia związana z paleniem papierosów - synonim siły, dorosłości, niezależności. Dziś podziwiam tych, którzy nie palą, a na palaczy patrzę z ubolewaniem, bo coś bezpowrotnie tracą. Nie tylko szkodzą sobie, ale też innym. Wiem, że mój przykład podziałał budująco na mojego kolegę, nie pali już od roku. Większość moich przyjaciół nie pali, a ci nieliczni, którzy to robią, czują się nieswojo, gdy muszą w czasie wspólnych spotkań wychodzić na balkon bądź klatkę schodową, aby oddawać się nałogowi.
   Tu kończy się pamiętnik - czy raczej - wspomnienia palacza.

Witold E. Dąbrowski, Warszawa

Powrót do spisu opowiadań

Pokonać króla Caro

  Zimne stopy, gorąca głowa i zaciśnięte w gniewie dłonie - brzmi diagnoza króla Caro. - Ratunek dla rozdygotanego ciała przyniesie jedno sztachnięcie - szepcze król. - A może wystarczy zimny prysznic? - sugeruję. Król milczy. Wracając z kazienki, zdecydowanym ruchem wyrzucam paczkę Caro za okno. Po kolacji biegnę do kiosku po nowe fajki. Bez palenia wytrzymałam 72 godziny.
   Pierwszy ranek po przegranej bitwie zapowiadał się rewelacyjnie. Gorączka spadła, ból minął, uśmiech powrócił na twarz. Na uczelni ogłosili godziny rektorskie, więc z paczką znajomych poszliśmy do Empiku. Po szybkiej wymianie dowcipów i małych bezczelności Janek zaczął opowiadać o książce, którą czyta, lub raczej o tempie, w jakim ją czyta. Jedna strona zajmuje mi dwie i pół minuty - piszczy niczym kogut. Staszek i Hieronim zaczynają organizować zawody w czytaniu. Seplenienie i zjadanie końcówek wywołuje salwy śmiechu. Rozbawiona do łez zaczynam się dusić. Dym z papierosów wdziera się do krtani. Kaszlę.
   W domu zapalam papierosa i spokojnie czytam książkę. Płaczę. Jestem wściekła na siebie za brak odwagi. W Empiku stchórzyłam; nie wygłosiłam wykładu na temat mądrości zawartych w książkach, które objawiaj ą się tylko wtedy, gdy człowiek ma czas, by spokojnie wszystko przemyśleć. Czytając na akord, można zdobyć wiedzę, ale nie mądrość. Zapalając kolejnego papierosa, czuję kłucie w sercu. Jest czwarta nad ranem. Świeże, letnie powietrze przywraca naturalny rytm oddechu.
   Kolejny dzień witam z filiżanką kawy i papierosem w ręku. Pakując książki na uczelnię, odruchowo wsadzam do torby jakąś kolorową gazetę. W tramwaju czytam reportaż o znanym lekarzu, który za największy sukces w swoim życiu uznał uwolnienie się od nałogu tytoniowego. Im bardziej staram się skupić na lekturze, tym bardziej nie lubię faceta w kitlu. Myślę: co to za lekarz, którego bardziej cieszy rzucenie nałogu niż uratowanie choremu życia? Jako obrońca prawdziwie ważnych rzeczy w życiu, przygotowuję w myślach konspekt listu do redakcji, w którym m.in. podkreślam różnicę między dumą prawdziwą a fałszywą. Gdy już mowę oskarżycielską mam gotową, przypominam sobie męki, jakie przeżywałam podczas pierwszej próby rzucenia palenia.
   Po kolejnej sesji letniej przesączonej nikotyną postanowiłam z przyjaciółmi wyjechać. Myślę, że w górach łatwiej będzie żyć bez papierosa. I nie mylę się. Jest łatwo i nudno. Naokoło wciąż tylko słychać: "Masz szlugę"; "Podaj zapałki"; "Zamokły fajki"; "O cholera, jaki paskudny tytoń". Codzienny rytuał związany z paleniem papierosów zbliża ludzi. Zawsze jest o czym pogadać, oprzeć się o ścianę i dmuchnąć komuś w twarz. Atmosfera bliskości, tej terytorialnej, sprzyja nawiązywaniu przyjaźni. Przy papierosku można pogadać o pogodzie, napić się piwka, wykazać się elokwencją. Ja nie palę, więc jestem sama. Nawet, gdy strzelę jakiś bon mot, nikt tego nie zauważa. Jestem outsiderem. Czuję, jak brzmi cisza w górach. I postanawiam zmienić swoje życie. Decyduję się być odważna, prawdomówna, stanowcza. Nie palę miesiąc.
   Po powrocie do domu udaje mi się zasnąć bez kaszlu. Rano budzi mnie telefon. Hieronim, sprinter od czytania, próbował w nocy się zabić. Zanim się ubrałam, sięgnęłam po fajkę. Robi mi się niedobrze. Zawroty głowy mijają przy kolejnych sztachnięciach. W szpitalu mówią, że Hieronim zrobił pozerkę, czyli chciał się zabić dla szpanu. Słowa lekarza powtarzam jak magnetofon: "Dla szpanu chciał się zabić". Jestem wściekła na siebie. Przez jeden głupi pozer stracham swoją szansę. Przemierzam Planty i palę. Czuję się pokonana. Byle stres sprawia, że tracę panowanie nad sobą. I otwieram drzwi królowi Caro. Z papierosem w ręku zaliczam kolejne egzaminy. Im więcej bywam w środowisku studenckim, tym bardziej siebie nie lubię. Udaję wesołą, fajną dziewczynę, lecz w środku czuję się jak wesz, która nie potrafi sama ze sobą zrobić porządku. Papierosy stają się moją obsesją. Tak bardzo ich nie lubię, a jednocześnie tak strasznie dużo ich palę. Nocami dużo czytam, piszę i palę. Patrząc na żar, rozmyślam na temat kondycji człowieka. Myślę o zniewoleniu człowieka i niesamowitej sile nałogu.
   Świt kolejnego dnia witam z przyrzeczeniem abstynencji nikotynowej . I udaje mi się. Nie palę przez tydzień, dwa, trzy. Na imieninach u koleżanki rzucam światu swą przysięgę. Dumnie mówię: "Nie palę!". Nikt nie wierzy. Alek mówi: - Jutro zaczniesz. I ma rację. Na kaca papieros smakuje wybornie. Na wakacje wyjeżdżam do leśniczówki. Nie lubię siebie, świata, ludzi. Zamknięta na strychu studiuje mapę nieba i płaczę. Potem zaczynam się modlić. Czytam książkę pt. "Człowiek zwany Czwartkiem". I zaczynam rozumieć, że papieros jest symbolem mojego życia: fałszywego, cynicznego, płaskiego. Wiem, że przestanę palić, gdy zmienię się i uwierzę w kogoś lepszego od siebie.
   Rano zamiast kawy piję garnuszek mleka. Zamiast papierosa sięgam po Biblię. Nie palę już dziesiąty rok.

Jolanta Workowska, Kraków

Powrót do spisu opowiadań

Jakbym uciekł z niewoli

   Zachorowała moja mama. Okazało się, że ma raka żołądka. Bardzo matkę kocham i trudno było mi się pogodzić z tym faktem. Nigdy nie przypuszczałem, że papierosy mogą mieć aż tak zgubny wpływ na nasz organizm. Wprawdzie mówiło się o tym dosyć głośno (lekarze, prasa, TV), ale do palaczy to raczej nie dociera. Ich mentalność jest taka: "My to wprawdzie rozumiemy, ale choroba wcale nie musi nas dotknąć, to inni są narażeni".
   Mama przeszła operację, żyje do dziś, a ja dalej paliłem. Tyle że ograniczyłem ilość wypalanych papierosów. Otrzeźwienie przyszło rok później, w 1994 r. Choroba teścia zaskoczyła wszystkich. Diagnoza - rak płuc. Jeszcze w czerwcu pomagał mi przy remoncie domu, a w sierpniu już nie mógł o własnych siłach wejść po schodach na pierwsze piętro. Chyba wtedy zacząłem zastanawiać się nad zerwaniem z nałogiem. Miałem tego serdecznie dość. Zauważyłem, że wcale mi z nim nie po drodze. Jeszcze nie mówiłem tego głośno, ale w podświadomości coś się działo, coś pozytywnego. Myślę, że potrzebny był mi do tego impuls - jakiś wstrząs. Była nim wiadomość, że teść umiera, że nie ma dla niego ratunku. Lubiłem go i trudno było mi się pogodzić z myślą o jego śmierci.
   Decyzję podjąłem w pracy. 16 listopada 1994 roku o godzinie 10 wypaliłem ostatniego papierosa. Może nawet nie chciałem rzucić, chciałem tylko spróbować, jak długo można obyć się bez papierosów. Natłok obowiązków tak w pracy, jak i w domu pomagał mi nie myśleć o papierosach. Kilka dni później teść zmarł. Nad jego grobem przysiągłem sobie, że to koniec - więcej już nie zapalę.
   Po miesiącu przyszedł głód - nie z powodu papierosów, ten był cały czas - taki zwyczajny głód. Gdybym mógł, to spałbym w okolicy lodówki, żeby było bliżej do jedzenia. Paląc papierosy, też odczuwałem uczucie łaknienia, ale to nie było to co teraz. Po prostu nareszcie czułem smak jedzenia i jego zapach. Nie zważałem na przyrost tkanki tłuszczowej, to było mało ważne. Najważniejsze, że nie paliłem. Czułem się, jakbym uciekł z niewoli. Nareszcie wolny. Wynajdywałem sobie najprzeróżniejsze zajęcia, aby nie mieć czasu na myślenie. Przez rok zrobiłem wokół domu więcej niż przez ostatnie pięć lat. Nagle okazało się, że z moją pamięcią nie jest tak źle, jak uważałem po ukończeniu szkoły. Przyszła wiosna, która dla mnie rozwinęła się bukietem zapachów. Naprawdę poczułem, że chce mi się żyć. Otoczenie zareagowano różnie - żona z zazdrością (nadal pali), dzieci z radością, znajomi najpierw ze zdziwieniem, a potem z nieskrywaną zazdrością (to dopiero pół roku, chyba ci się nie uda).
   Już wtedy wiedziałem, że się uda. Kilku kolegów z pracy poszło w moje ślady, wprawdzie nie wszystkim się udało, ale sami stwierdzili, że spróbować warto. Nie było łatwo. Żona pali, więc papierosy były cały czas na wierzchu, w zasięgu ręki, ale obietnica była silniejsza. Znów zacząłem biegać, jeździć na rowerze - dla relaksu. Ale z jaką radością! Przez następne dwa lata chodziłem dumny jak paw, ale nie można powiedzieć, bym nie miał powodów. Dokonałem w swoim życiu czegoś naprawdę ważnego. Mamy rok 2000, od tamtego dnia upłynęło już ponad pięć i pół roku, jak nie palę. Nie spróbowałem ani razu, mimo różnych namów, że jeden nie zaszkodzi.

Mirosław Bąk, Stargard Szczeciński

Powrót do spisu opowiadań

Ręce nauczyły się czegoś innego

- Cześć Edwin! Szykujesz się na ryby? Proszę, zapal - podaję papierosa.
- Ja nie palę - mówi sąsiad.
- Jak to nie palisz? Jak to, przestałeś?
- Tak. W czasie postu nie palę.
- Wytrzymujesz 40 dni ? Wiesz co, to ja też spróbuję.

   Dziwne to były początki, nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Musiałem zmienić nawyki. Przedtem każdy mały stres sprawiał, że lewa ręka sięgała po papierosy, a prawa po zapałki. Tak działo się przez 50 lat. Ręce same chodziły
   Postanowiłem to zmienić. Na stole stała szklanka z herbatą. Lewa ręka przesuwała szklankę bliżej. Prawa ręka podawała do ust. Łyk i odstawka, i tak wkoło, i w nieskończoność. Aż ręce nauczyły się innych czynności, a ja pomału nauczyłem się pić herbatę kropelkami. Koledzy mówili: jeżeli wychylisz kieliszek, od razu zapalisz. Nie zrobiłem tego - zawsze sięgałem po rozum, który kieruje człowiekiem, a nie nawyki. To poskutkowało. Nie powróciłem ani razu do papierosa i tak jest już 20 lat. Mam 83 lata.

Eustachy Raduchowski, Brzeg Dolny

Powrót do spisu opowiadań

Trzymamy się - mogą drożeć!

   Paliłam 30 lat. Parę dni temu minęło mi sześć miesięcy życia bez papierosa. Przez ostatnie 15 lat byłam dyrektorem szkoły średniej i... w zaciszu gabinetu łamałam ustawę. Owszem, myślałam czasem, że dobrze byłoby nie palić. (...) Aż nadszedł ważny dzień. Razem z Dzidzią, moją siostrą, odwiedziłyśmy Mamę. Dzidzia powiedziała mi, że właśnie pięć dni temu skończyła z paleniem, i rzuciła: "Może też spróbujesz?". To była sobota. W niedzielę ustaliłam: w poniedziałek mam prawo do pięciu papierosów; w następnych dniach zmniejszam ilość tak, aby w niedzielę zejść do zera; nie wolno mi zastępować papierosów jedzeniem; nie wolno mi złościć się i być przykrą dla ludzi.
   Jak ja czekałam na te wyznaczone papierosy! (...) W sobotę zapaliłam po śniadaniu. Nagle zauważyłam, że okropnie sobie zadymiłam pokój... no i nie wypaliłam drugiego w tym dniu. W niedzielę stałam się abstynentką. Był to jednakże dopiero początek heroicznej walki. Zaczęły się problemy z wolnymi rękami. Z momentami, gdy tak wspaniale było zapalić papierosa, np. po powrocie do domu, po obiedzie, przy kawie... Wtedy natychmiast przywoływałam inne myśli: że już nie będę upokarzana ograniczeniami; że nikt nie będzie patrzył na mnie z politowaniem; że co miesiąc będę mogła sobie coś ładnego kupić; no i... zdrowie.
   Pewnego dnia ledwo napoczęty karton papierosów oddałam sąsiadowi, a wieczorem dopadła mnie taka ochota na papierosa, że o mało nie poszłam odebrać tej wątpliwej wartości darowizny. Zatelefonowałam do Dzidzi, że chyba nie dam rady Wtedy moja siostra powiedziała: "Musisz się zdecydować - chcesz być damą czy ćmiącą menelką?". Poskutkowało - wybrałam damę. Myślę, że w takim totalnym zmaganiu się z nałogiem, nie tyle z głodem nikotynowym, ile z całym ceremoniałem palenia, ogromnie ważne jest wsparcie bliskich. Każde umotywowanie jest potrzebne i cenne.
Anetka i Jurek nie szczędzili mi słów uznania. Ogromną radość sprawiali mi, gdy mówili: "Mamo, twój dom pachnie!". Zosia wysłuchiwała cierpliwie mojego biadolenia. Ela rozumiała. Jacek popierał. Ewa z Leonem jak najbardziej. A Mamusia się modliła. To naprawdę ciągnęło mnie wzwyż.
   Po jakimś czasie uświadomiłam sobie, że nie wrócę do papierosów. Zbudowałam w sobie blokadę chroniącą przed powrotem do nałogu i ciągle ją umacniam. Jest na tyle mocna, że przestałam już palić w snach, a na jawie nie zapominam, że nie palę.(...)
   Na pewno pozbawiłam się pewnej przyjemności, lecz... zrobiłam to sama, a nie np. dlatego, że usłyszałam od lekarza: "Życie albo papierosy". Zyskałam jednak coś bardzo cennego - poczucie wolności. Ja nie muszę palić papierosów!
   Przychodzi mi na myśl ks. Tischner, który wolność rozumiał jako sposób istnienia dobra. Cieszę się, że we mnie zaistniało dobro czy też dobro jest moim udziałem. Rozstanie się z nałogiem ma dalsze następstwa w moim życiu. Gdy paliłam, obce mi były wskazania dotyczące zdrowego trybu życia. Zdrowie z papierosami przegrywało już na starcie. Nowa sytuacja pozwoliła mi stworzyć nowy model życia, w który wpisałam codzienną gimnastykę i dietę, która odchudziła mnie o 12 kg.
   Zwycięstwo w walce z nałogiem pozwoliło mi uwierzyć, że mogę prawie wszystko. Jeżeli miałabym przekazać coś ze swoich doświadczeń osobom jeszcze palącym to: po pierwsze, szczerze namawiam was do walki o swoją wolność; po drugie, do tej batalii musicie się przygotować; po trzecie, szukajcie oparcia w ludziach i własnej motywacji. Nie jest łatwo, ale jakże wspaniale!
   Z ostatniej chwili: W jakimś momencie zmagania się z nałogiem opowiadałam o tym pani Joasi, gdy obydwie spacerowałyśmy z psami (ona zawsze z papierosem). Dwa dni temu szłam do osiedlowego sklepu i nagle zobaczyłam panią Joasię biegnącą przez trawnik. Po to, by mi wyznać: "Pani Basiu,, ja od miesiąca nie palę!". Nie wiem, co mogłoby mnie bardziej ucieszyć. W dodatku powiedziała: "Pani z taką radością mówiła o niepaleniu, że postanowiłam spróbować".
   Pani Joasia opowiedziała mi, jak trudno było jej - rencistce - wiązać koniec z końcem przy tak dużym wydatku, jakim była cena papierosów. A teraz, jak się spotykamy, mówimy:
- Trzymamy się?
- Trzymamy się!
- Mogą drożeć?
- Mogą drożeć!
   To chyba Edyta Stein powiedziała: "Gdyby człowiek dowiedział się, do czego jest zdolny - umarłby... ze szczęścia".

Barbara Dębicka, Nowy Sącz

Powrót do spisu opowiadań

Zamienić wszystko na papierosa?!

   Byłam nałogową palaczką. Na samą myśl, że mogłabym już nigdy nie zapalić, robiło mi się gorąco.
   Paliłam tylko sporty. Dużo tego było. W porywach do dwóch paczek dziennie. Nawet w ciąży, chociaż bardzo się ograniczałam. Którejś pięknej wiosny zachorowałam na grypę i wtedy pomyślałam, że może jest to dobra okazja, żeby spróbować nie palić. Dojrzewałam do tej myśli od chwili narodzin syna. Doskonale wiedziałam, że papierosy szkodzą i mnie, i dziecku, ale - niestety - wiedzieć to nie wszystko. Trzeba mieć silną, wewnętrzną motywację. Trzeba chcieć przestać palić, a nie tylko mówić, że się chce. Ponieważ jestem osobą, która nie znosi zakazów, ograniczeń, dozgonnych ślubów itp., starałam się wymyślić sposób specjalnie dla mnie. Nałóg to nie tylko głód nikotyny, ale także szereg przyzwyczajeń związanych z paleniem. Cały rytuał zapalania papierosa, trzymania go, okazje, przy których najczęściej się pali.
   Zaczęłam skromnie. Rzadziej sięgałam po papierosa. Zapalałam go i starałam się nie zaciągać. Po kilku dniach przerwy między jednym a drugim papierosem były już dłuższe (ok. dwóch godzin). Stopniowo nauczyłam się nie wdychać dymu. Po dwóch tygodniach zapalałam papierosa mniej więcej cztery razy dziennie. Konsekwentnie nie zaciągałam się. Papieros coraz mniej mi smakował, czułam szczypanie w ustach, zwłaszcza na języku. Jedynym naprawdę dokuczliwym objawem w tym czasie był bardzo silny ból głowy i oczu, trwający kilka dni. Prawdopodobnie dawał mi się we znaki nikotynowy gród.
   Po miesiącu mój kontakt z papierosem był już sporadyczny. Szybko gasiłam zapalonego papierosa. Wystarczała mi sama "operacja" zapalania. W całym wielomiesięcznym okresie, w którym ważyły się losy tej "wojny", bardzo pomagała mi świadomość, że w każdej chwili mogę wziąć papierosa do ręki i pobawić się nim, ponieważ znalazłam na niego sposób, panuję nad nim.
   Najcięższą próbę przeszłam kilka lat później, kiedy zostałam zatrzymana na 48 godzin w związku z tzw. rozpowszechnianiem różnych nielegalnych materiałów, głównie prasy. Spędziłam ten czas z dziewczyną sądzoną za współudział w zamordowaniu dziecka. Opowiadała mi o sobie, czytała akt oskarżenia i paliła przy tym niesamowite ilości papierosów. Ciągle mnie nimi częstowała. W celi ciemno było od dymu. Nie zapaliłam. Mimo dużego stresu, starałam się spojrzeć na całą sytuację chłodnym okiem. No, kochana, mówiłam sobie. Jak teraz zapalisz, to przepadło tyle lat abstynencji. Nie jesteś przecież taka głupia. Przed tobą prawdziwa ogniowa próba. Pomogło.
   Mój starszy syn jest już dorosłym człowiekiem. Nie pali. Kiedy był młodszy, wiele razy rozmawialiśmy o tym, jak łatwo ulec nałogom i jak trudno z nimi walczyć. Od dwóch lat razem biegamy. Jeśli nam się uda, tzn. kiedy czas na to pozwala, dwa, trzy razy w tygodniu. Móc wciągać w płuca zapach lasu, wilgotnej ziemi, czuć zmęczenie i radość, że pokonało się kolejny raz wyznaczoną sobie trasę - i zamienić to na śmierdzącego papierosa, świszczący, krótki oddech, matowe włosy i byle jaką cerę? Przecież nie oszalałam!
   Jeszcze taki drobiazg na koniec. Nie utyłam. Żeby zająć czymś ręce i usta, gryzłam zapałki, ale i to minęło. Powodzenia!

Magda (dane do wiadomości redakcji)

Powrót do spisu opowiadań

Nieoczekiwany komplement

   Ten dzień od samego rana zapowiadał się dobrze. Jechałam do rodzinnego domu. Mój sześcioletni syn, wtulony cicho w kąt przedziału, studiował z uwagą zabrane na drogę komiksy. A naprzeciwko - pan! Pan, jakiego chciałoby się mieć nie tylko naprzeciwko, ale przy boku. Przyznaję - błądziłam wzrokiem nie tylko po przesuwającym się za oknami krajobrazie. Przyznaję również, że czułam na sobie wzrok siedzącego naprzeciwko pana. Może dlatego starałam się prostować plecy i trzymać głowę wyżej niż normalnie. I może dlatego zaczęłam żałować trochę, że nie mam już, niestety, osiemnastu lat.
   Pociąg mijał - zbyt szybko - kolejne stacje. A ja wychodziłam raz po raz na korytarz zapalić kolejnego papierosa. Wracałam i znowu prostowałam zmęczone siedzeniem plecy, wygładzałam fałdy spódnicy już zupełnie pewna, że coraz częściej i uważniej spoczywa na mnie wzrok "mojego" pana.
   Czułam, a po jakimś czasie wiedziałam na pewno, że zaraz padnie z jego ust jakieś słowo. Że - pełna podziwu dla szlachetnych rysów jego twarzy, profilu głowy, kształtu dłoni - poznam również dźwięk głosu pana. Może zapyta, dokąd jadę? Poprosi o telefon? Zaproponuje kawę po powrocie do Warszawy? Może zapyta, czy ten chłopczyk w kącie przedziału to naprawdę mój syn? A może bratanek lub siostrzeniec?
   Jeszcze jedna stacja. I naprawdę dyszę do mnie skierowane słowa. 
- Proszę pani!
Cała zamieniłam się w słuch.
- Czy mogę mieć do pani prośbę?
Staram się myślami wybiec naprzeciw. Czy to będzie kawa? Czy może...
- Błagam panią!...
To ciepło w glosie, melodyjny ton...
- Niech pani...
Czy podanie telefonu...
- Niech pani rzuci palenie!
I jeszcze. Jak gdyby tego było za mało:
- Ma pani taką cerę, że z trudem mogę na panią patrzeć!
Czuję, jak garbią mi się w pałąk plecy i gaśnie w oczach płonna iskierka nadziei. Ale ze wszystkich sił staram się, aby jednak zatrzymać na tej "papierosowej cerze" bodaj cień uśmiechu.
   Teraz pan (intelektualista? artysta? lekarz?) śledzi uważnie przesuwający się za oknami pejzaż.
   Mówię z głupawą miną:
- Przyrzekam! Dziękuję!
   I, niespodziewanie dla siebie samej, wybucham głośnym śmiechem.
   Po jakimś czasie pociąg dojeżdża. Ubieram synka. Wkładam do torby przeczytane przez niego komiksy. Jakoś dziwnie słabo kieruję w stronę współpasażerów wątłe: "Do widzenia". Wysiadam. Nie wiem, czy pan coś na to pożegnanie odpowiedział.
   Od tamtego, tak dobrze zapowiadającego się dnia, minęło sporo. Dzisiaj - już jako osoba w pełni dojrzała i niepaląca - myślę czasem, że mimo wszystko pan z pociągu powiedział mi komplement. Najbardziej wiarygodny, jakim mnie kiedykolwiek obdarzono.

Katarzyna Międzyrzecka, Międzyrzecz Wielkopolski

Powrót do spisu opowiadań

Siedem tygodni z życia byłego palacza

I tydzień

   Postanowiłem rzucić palenie. Zaczęły się wakacje, nie pracuję, nie będę się denerwował i nie będę miał wymówki, żeby palić. Praca jest rzeczywiście denerwująca. Moja szkoła nie bez powodu uchodzi za najgorszą w mieście spośród wszystkich zawodówek. (...) Ale gdzie może pracować inżynier po czterdziestce? Tylko w zawodówce. To taki polski skansen oświatowy produkujący bezrobotnych. (...)
   Pierwszy dzień jest straszny. Ręce mi się trzęsą i ciągle szukam papierosów. Nie mogę sobie znaleźć miejsca w domu. W końcu wyciągam rower i jadę. Może w ten sposób zabiję czas. Wieczorem jestem zmęczony, ale zadowolony. Pierwszy dzień miną. Tylko rower może mnie uratować.

II tydzień

   Pierwszy tydzień przejeździłem na rowerze. Zwiedziłem już najbliższe okolice miasta. Poznałem ścieżki rowerowe. Jest ich bardzo mało. Najwygodniejsza prowadzi na północ, aż do szpitala i potem do lasu. W lesie jest piach i dalej nie da się jechać na moim szosowym rowerze.
   Pierwsze dni były najgorsze. Coś mnie ssało i skręcało. Zacząłem bardzo dużo jeść. Po powrocie z wycieczek rowerowych jestem bardzo głodny i rzucam się do lodówki. Z niepokojem zauważyłem, że przytyłem. Myślałem, że wysiłek fizyczny pozwoli mi utrzymać wagę w normie. W nocy śnią mi się papierosy. Moje ulubione - mentolowe.
   Najbardziej natrętne są marlboro. Mają piękną zieloną paczkę i delikatną szeleszczącą folię. Śni mi się, że zrywam tę folię, szybko otwieram paczkę, rzucam się łapczywie na papierosy i zapalam. Wtedy się budzę. Mam bardzo słabą kondycję. Po przejechaniu kilku kilometrów na rowerze muszę robić odpoczynek. (...)

III tydzień

   Zauważyłem, że unikam kolegów i przyjaciół. Boję się, że zaczną mnie częstować papierosami, a ja się skuszę. Jacek zaprasza mnie już dwukrotnie na grilla, ale się wykręciłem. U niego wszyscy palą. (...)
   Moja waga ciągle rośnie. Byłem dumny, że zachowuję szczupłą sylwetkę mimo tylu lat, a tu taki pech. Ważę już pięć kilogramów więcej niż trzy tygodnie temu. I to mimo codziennej jazdy na rowerze. Zamiast papierosów żuję gumę i jem tik-taki.
Niby tylko dwie kalorie, ale codziennie zjadam całą paczkę. Ciągle muszę coś żuć lub ssać.
   Poznałem już chyba wszystkie ścieżki rowerowe wokół miasta. Dziś wyjechałem poza miasto. (...) Złapałem się na tym, że wszystko kojarzy mi się z papierosami. Na poboczu drogi wypatruję pustych opakowań. Rozpoznaję marki papierosów w pogniecionych pudełkach. (...)

IV tydzień

   Z domu już wcześniej usunąłem nie tylko papierosy, ale nawet zapałki. Do zapalania gazu są przecież zapalarki przy kuchence. Dzisiaj nie było światła. Nie można więc zapalić gazu. Musiałem kupić zapałki w kiosku. Zapałki przypomniały mi o papierosach. Tak dobrze jest zapalić zapałkę... Potem sięgnąć po papierosa. Ale nie ma papierosów. Wypalam wszystkie zapałki. Prąd już przecież włączyli.
   Utyłem siedem kilo. Tragedia. Może już lepiej wrócić do palenia? Z jednego nałogu wpadłem w drugi - muszę bez przerwy coś jeść. Kupuję czekoladę i zaraz usprawiedliwiam się, że to przecież źródło magnezu. A magnez jest potrzebny. Trzeba więc od razu zjeść całą tabliczkę. Przecież to dla zdrowia.
   Dzisiaj poszedłem do Dzidka. Namawiał mnie na jednego marlboro. Skłamałem, że się wczoraj przepaliłem i na razie nie mogę. Potem pospiesznie wyszedłem. Nie powiedziałem, że właśnie rzuciłem palenie. Są ludzie, którzy wszystkiego zazdroszczą. Nawet tego, że ktoś rzuca palenie. (...)

V tydzień

   Odkryłem, że drażni mnie dym tytoniowy i ludzie, którzy palą. Powinno się wprowadzić zakaz palenia w miejscach publicznych i całkowity zakaz reklamy papierosów.
   W pracy będę musiał chyba zmienić towarzystwo. Już nie dla mnie grono palaczy. Nie będę musiał za to wychodzić w przerwie do palarni. A więc co robić na przerwie?
   Poszedłem do Jacka na grilla. Wszyscy palą, a ja nie. Tłumaczę, że byłem u lekarza i mi zabronił. Patrzą na mnie dziwnie. Od kiedy ty się przejmujesz zakazami? - pyta Jacek. (...) - Nie pal, nie pal - mówi. Umrzesz zdrowszy.
   U niego w domu palą wszyscy. Nawet 15-letnia córka. I wszyscy się dobrze czują.
   Jednak wytrwałem i nie zapaliłem.

VI tydzień

   Czy budżet państwa to wytrzyma, jeśli nie będę palił? Jako świadomy ekonomicznie obywatel powinienem o tym pomyśleć. Są to przecież bardzo poważne wpływy do budżetu państwa w postaci cła na importowany tytoń (a tylko ten się liczy, krajowy nie nadaje się do niczego, a najmniej do produkcji papierosów), dalej akcyza (chyba z 500 proc.) i podatek VAT - najwyższy w Europie i na świecie w wysokości 22 proc. Ponieważ pieniądze z tego tytułu idą m.in. na płace dla nauczycieli. Może właśnie dlatego te płace są tak niskie, że coraz więcej ludzi rzuca palenie?
   Po przemyśleniu doszedłem do wniosku, że przecież nie rzuciłem jeszcze alkoholu, a więc budżet państwa powinien to jakoś wytrzymać. (...)

VII tydzień

   Pora podsumować moją akcję rzucania palenia. Utyłem prawie siedem kilogramów, przejechałem na rowerze ponad tysiąc kilometrów. Palenie rzuciłem. Teraz będę zrzucał nadwagę.

Leszek Węgrzyn, Częstochowa

Powrót do spisu opowiadań

Żeby się tylko chciało chcieć

   Doszedłem do czterdziestki i gdzieś w uszach pobrzmiewało, że "prawdziwy mężczyzna powinien spłodzić syna, wybudować dom i zasadzić drzewo". A tu tymczasem jest córka, najukochańsze dziecko tatusia, ale jednak. Dwie lewe ręce nie prognozują dobrze budowie domu i jedynie drzewami obrosło nasze mieszkanie w bloku. Trzeba więc było zrobić coś, co mogłoby stanowić o nabyciu szacunku dla samego siebie. Mój wybór padł na papierosy.
   Była słoneczna, lutowa sobota. W środę rozpoczął się wielki post, podczas którego mój teść tradycyjnie, jak co roku, rzucał palenie, aby w poniedziałek wielkanocny sięgnąć po kolejne paczki papierosów. Szliśmy odwiedzić moich "drugich rodziców". W trakcie spaceru rozmawialiśmy z żoną o mającej nastąpić w poniedziałek kolejnej podwyżce cen papierosów, co stanowiło już pewien problem finansowy. I tak jakoś od niechcenia wyartykułowałem stwierdzenie "To ja rzucę palenie". Trzeba było widzieć to politowanie w żoninych oczach. Jej mąż nie będzie palił - paradne! Wchodzimy na górę, siadamy - a tu nic właśnie. Odmawiam papierosa i zgromadzonej rodzince oznajmiam, że od dziś nie będę już palił. Teść kiwa głową, ale dla pozostałych jest to tak nierealne, że nikt nie zwraca na to większej uwagi. W domu córka nie ukrywa radości, natomiast u żony zaczyna się powątpiewanie zmieszane z ciekawością. Nie do końca może uwierzyć w to, co robię? A może po prostu chce oszczędzić mi upokorzenia porażką?
   Nazajutrz jest niedziela, dużo wolnego czasu. I co tu zrobić z dłońmi, gdy nie służą już do przynoszenia do ust małego tlącego się zwoiku? Muszę tak zapanować nad nerwami, aby moje dziewczyny mogły wytrzymać ze mną w domu. W poniedziałek do pracy w odległym o trzydzieści kilometrów Pleszewie jadę bez papierosów i bez pieniędzy na ich zakup.
   Zaraz po przyjeździe oznajmiam, że już nie palę. Tutaj również życzliwości, która była w domu. Wkurza mnie to i gdzieś tam rodzi się kolejny powód do utwierdzenia się w mej decyzji, chcę im wszystkim udowodnić, że się mylą. Codziennie wieczorem staję w łazience przed lustrem z ostrym narzędziem w ręku, a ponieważ chcę wygolony, czysty i pachnący wskoczyć za chwilę do łóżka, muszę akceptować twarz, którą obserwuję przez te trzy minuty.
   Chciałem zrobić w moim życiu wielkie rzeczy. Często po głowie chodziło mi Horacjańskie "Exegi monumentum". I w końcu uświadomiłem sobie, że pomnikiem, który zostanie po mnie, jest moje dziecko. Nie wiem, czy uda mi się wychować ją tak, jak bym chciał. Ten egzamin zdajemy zaocznie, nie mogąc go nigdy powtórzyć ani poprawić. Najlepsze, co mogę jej przekazać, to swój własny przykład, niech więc w tym wzorcu będzie również jaśniejsza uwaga o facecie, który potrafił wyciągnąć się z nałogu.
   Jest wreszcie małżonka. Żyć przez cały czas ze świadomością, że paląc nie tylko osłabiłem swój organizm, ale wciągnąłem do nałogu osobę, którą kocham, jest czymś przerażającym. Danusia paliła jeszcze przez blisko rok po moim wstrzymaniu się od papierosów W jej przypadku okazało się, że dalsze palenie może doprowadzić do amputacji nóg. Mogłem w jakimś stopniu odrobić swoje wcześniejsze grzechy. Dla żony stanowiłem chodzący przykład możliwości rzucenia palenia z dnia na dzień.
   Od tego czasu zmieniłem już zakład pracy, zatrudniając się w instytucji, w której palenie papierosów uważane jest nieomal za przestępstwo. W domu firanki pierze się już tylko z kurzu, nie smoły nikotynowej. Nasze ubrania pachną, rano wstaje się bez kaszlu, a smak jabłka jest niezastąpiony. Gdy ściągam sweter, w którym byłem w zakopconym pomieszczeniu, natychmiast dowąchuję się konieczności wyprania go.
   Miał rację Wyspiański, wkładając w Czepcowe usta słynne: "Jeno wam się nie chce chcieć". Tak. Aby rzucić palenie, trzeba tylko tego bardzo chcieć i znaleźć do tego odpowiednią motywację wewnętrzną. A jeżeli możesz jeszcze liczyć na wsparcie najbliższych, to niczego już ci nie brakuje.

Jerzy Szukalski, Kalisz

Powrót do spisu opowiadań

To nie jest takie trudne

   Doskonale pamiętam, kiedy zacząłem palić. Stało się to w czasie ferii zimowych w VIII klasie. Wówczas rodzice wysłali mnie na zimowisko do Białego Dunajca. Poznałem tam fantastycznych młodych ludzi. Pierwsza miłość, zażyła przyjaźń, duża swoboda sprzyjały sięgnięciu po papierosa. Tym bardziej że spora grupka kolegów już paliła nałogowo i zachęcała pozostałych. Imponowało mi, że traktowali mnie na równi z sobą, mimo że byli już licealistami. Ambicją moją było przynajmniej nauczyć się zaciągać bez krztuszenia. Kiedy już tę "wspaniałą" umiejętność posiadłem, zacząłem popalać dla towarzystwa. Potem skończyło się zimowisko - rozstanie z pierwszą miłością, powrót do szkoły.
   Rodzice byli nałogowymi palaczami, a mnie od powrotu z obozu papieros kojarzył się z cudownymi wspomnieniami. Podkradałem więc "paliwo" mamie albo tacie i od czasu do czasu wspominałem zimowisko, aromatyzując się dymkiem z papierosa. Pod koniec VIII klasy paczkę sportów miałem zawsze w kieszeni, choć jeszcze nie miałem świadomości, że już jestem nałogowcem.
   Problem odkryłem, kiedy rodzice znaleźli moje papierosy. Była oczywiście długa i męcząca rozmowa na temat szkodliwości nikotyny, po której postanowiłem już nie palić. Strasznie się zdziwiłem, że nie jestem już w stanie tego dokonać. Wytrzymałem kilka dni. Potem kupiłem nową paczkę, wypaliłem dwa papierosy po kolei, zakręciło mi się we łbie i wszystko wróciło do stanu poprzedniego, z wyjątkiem tego, że od tej pory lepiej ukrywałem fajki przed rodzicami.
   Dwie kolejne próby rzucenia palenia podejmowane w czasie nauki w szkole średniej zakończyły się fiaskiem. W trzeciej klasie wytrzymałem trzy tygodnie, w piątej dwa miesiące - do obrony pracy dyplomowej. W obu wypadkach starałem się najpierw maksymalnie zmniejszyć dzienną ilość wypalanych papierosów, potem papieros co drugi dzień, a po tygodniu całkowite rzucenie. W moim przypadku skuteczność była bardzo krótkotrwała, choć znam takich, którzy w ten sposób rzucili palenie definitywnie.
   Na drugim roku studiów spróbowałem przestać palić, bo trochę intensywniej zająłem się sportem, a kondycję miałem fatalną. Tym razem postanowiłem przestać od razu. Udało mi się wówczas nie palić chyba z pół roku. Niestety, trafiłem kiedyś na piwną imprezę, na której wszyscy palili, i ja również się zapomniałem. Od następnego ranka znów byłem "swój chłop".
   Jednak wtedy właśnie doszedłem do wniosku, że jeśli kiedyś jeszcze spróbuję rzucić palenie, to zrobię to z dnia na dzień. Utwierdziłem się również w przekonaniu, że zapalenie jednego papierosa powoduje powrót do nałogu.
   Następne kilka lat - do ożenku z niepalącą Anką - upłynęło bez poważniejszych prób walki z nałogiem. Dla żony palenie po raz kolejny rzuciłem w 1985 r. Popełniłem jednak szkolny błąd. Postanowiłem, że będę sobie "odpuszczał" przy piwku.
   W 1990 roku zapadłem na chorobę wrzodową dwunastnicy. Paskudny przewlekły ból powracający wiosną i jesienią. Oczywiście wtedy nikt nie miał pojęcia, że można się z tym uporać antybiotykiem w ciągu miesiąca. Lekarz kazał rozpocząć leczenie od rzucenia palenia. Co prawda ilość wypalanych papierosów ograniczyłem do 10 dziennie, ale o całkowitym rzuceniu nie mogło być mowy.
   Nowy problem pojawił się na przełomie 1991/1992 r., kiedy moje dzieci osiągnęły wiek, w którym coś się zaczyna rozumieć z otaczającego świata. W tym czasie w telewizji rozpoczęto kampanię antynikotynową. Pokazywano scenkę, w której pod wpływem dymu papierosowego piękna, młoda dziewczyna czernieje, a potem rozpada się i zamienia się w szkielet. To zrobiło ogromne wrażenie na moim wówczas czteroletnim synku. Płakał przekonany, że jego tatuś też tak skończy.
   Wrzody, syn, studia - wszystko zaczęto działać na moją świadomość. Coraz częściej myślałem o tym, że muszę wreszcie przestać palić. Przyszedł zwyczajny dzień - 25 maja 1992 roku. Stanąłem w kolejce przy kiosku, aby kupić papierosy, i zwyczajnie przyszło mi do głowy, że to najlepszy moment na rzucenie palenia. Zamiast papierosów kupiłem dropsy. Nikomu się nie przyznałem do pomysłu. Przez kilka następnych miesięcy, zamiast palić, ssałem cukierki i żarłem ogromne ilości wszystkiego, co mi wpadło w ręce. Do dziś nie palę. To się stało tak łatwo, że nie mogę w to uwierzyć - wszak paliłem przez 18 lat!

Mirosław Leśniak

Powrót do spisu opowiadań

Nie pozna "wojny o siebie" ten, kto nigdy nie palił

   Po raz pierwszy problem nałogowego palenia pojawił się, kiedy zaszłam w ciążę. Wiele moich koleżanek nie mogło wtedy palić, rzucały papierosy. Ja byłam zatwardziała. Ograniczyłam tylko znacznie ilość, lecz paliłam, czasem nawet po kryjomu. Nie powstrzymały mnie nawet dwa ciężkie zapalenia płuc rok po roku. No, może trochę w sanatorium, gdzie leczyłam płuca po przejściach. To wtedy po raz pierwszy zauważyłam ciekawą zależność: nie paliłam w otoczeniu ludzi niepalących. Pewnie, że ciągnęło, ale nie aż tak. Zajęcia, rozmowy, spacery, ćwiczenia - to zajmowało umysł i ręce. Było to pierwsze światło w oddali - można nie palić.
   Zaczęły się pierwsze próby rzucania - dzień, dwa, trzy. Każdy pretekst był dobry, żeby zapalić znowu. A to zdenerwowanie, a to nerwy, problemy, po jedzeniu albo zamiast, bo tyjesz, impreza - ta przecież nie może się obyć bez dwóch podstawowych zabawiaczy: alkoholu i papieroska.
   W myślach, w marzeniach, czasami w snach miałam białe zęby, ładnie pachniały moje włosy i skóra, biegałam bez zmęczenia, pływałam bez zadyszki. Dojrzewałam do podjęcia decyzji, prawdziwej decyzji - rzucam palenie. A tak naprawdę wcale jej nie podjęłam. Nie w pełni świadomie.
   Wspólnie z moim partnerem uruchamialiśmy firmę. Kiedy w pomieszczeniach było wszystko gotowe, pozostało tylko oczekiwanie na klientów. Ja, zawsze taka energiczna, siedziałam teraz za biurkiem i odbierałam telefony. Straszne. Paliłam i czytałam książki, gazety, ogłoszenia. Ani dziś, ani wtedy nie wiem, dlaczego podkreślałam telefony poradni odzwyczajających od różnych nałogów. A co mi tam, i tak się nudzę, zadzwonię, zapytam, jak wygląda taka wizyta, ile kosztuj e, na ile pomaga.
   Pierwszy numer telefonu. Odebrała pani o bardzo miłym głosie, mówiąca polszczyzną z obcym akcentem. Wyrecytowała dokładnie, jakie metody stosuje Pan Profesor. Niewiele zapamiętałam. Wiem tylko, że zapisałam się na wizytę. Dziś! Do niczego mnie nie namawiała, samo wyszło. Proszę nie palić na godzinę przed spotkaniem i być punktualnie o 18.00. Nawet adresu nie zapisałam, tylko zapamiętałam. Przecież nie myślę poważnie. Wypaliłam wszystkie papierosy, jakie miałam przy sobie. Jeden za drugim, jakby na zapas. Aż bolały mnie płuca. O.K., chcesz rzucić palenie, umówiłaś się, pieniądze na wizytę masz, czas również? Zrób sobie prezent tydzień przed urodzinami. Profilaktycznie zapisałam adres na kartce, pojechałam.
   Mrówkowiec mieszkalny w centrum miasta, kilka klatek schodowych, na parterze sklep spożywczy. I błyskawiczna myśl: długo otwarty, zdążę kupić fajki, jak wyjdę z "wizyty".
   Dochodzi osiemnasta. Wjeżdżam windą chyba na sam dach. Drzwi otwiera pani od telefonu, poznałam po głosie. - Pan profesor zaraz panią przyjmie, proszę spocząć. Trzy pokoje z kuchnią, zwykłe mieszkanie. Bez paniki, czuję się tak, jakby mieli mi za chwilę zabrać moje ulubione zabawki, a ja nie będę wiedziała, jak bez nich żyć.
Pan profesor, jak przystało na obco brzmiące nazwisko, również mówi z akcentem. Jest miły, spokojny, wzbudza zaufanie, widać, że wie, co robi. Zadaje mi jedno pytanie - czy chcesz rzucić palenie? Tak - odpowiadam bez zastanowienia zgodnie z prawdą. Reszta - czy dam radę, czy wierzę jest nieważne. To go nie interesuje, jeśli nie wyjdzie za pierwszym razem, do poprawki w ramach gwarancji, aż do skutku.
   Cały "zabieg" trwał około godziny. Było to kilka metod jednocześnie. Istne czary-mary. Śmiałam się w duchu, zadając sobie pytanie, co ja tu robię? Niektórych chwil nie pamiętam, raz nawet zabolało. Koniec. Nareszcie. Mam jakieś metalowe kulki przyklejone na uszach. Głupota, pozbędę się tego w domu zaraz, a nie jutro. Dostaję kasetę do słuchania, ziółka do picia, dieta bezglutenowa i jakieś płukanie ust olejem (kiedy ja mam to wszystko robić?).
   Dojechałam do domu. Opowiedziałam o wizycie, pokazując "pomoce naukowe", uśmialiśmy się wszyscy. Myjąc się późnym wieczorem, uświadamiam sobie nagle, że nie kupiłam papierosów, nie ma ich w domu i nie myślałam o zapaleniu przez ostatnich kilka godzin. No dobrze, skoro tak, to pociągnij dalej "odzwyczajanie". Ziółka, płukanko, kaseta. Zasnęłam.
   Następne dwa tygodnie, dzień po dniu, wyglądały podobnie. Stosowałam się do instrukcji prawie dokładnie. Działało. NIE PALIŁAM. Nie myślałam, czy mi ciężko, bo nie było ciężko. Wcale nie jadłam więcej, więc nie tyłam. Ręce znalazły inne zajęcie. Zmienił mi się sposób zachowania w różnych sytuacjach "palących". Ciągle się myłam, bo czułam papierosowy zapach skóry, czasem nie do zniesienia. Trwało to pół roku, prawie tak długo jak kaszel i chrząkanie. Moja skóra zaczęła nabierać normalnego koloru po 3-4 miesiącach. Pomału spełniały się moje sny. Rok później, chodząc po górskich szlakach, poczułam "inne zmęczenie", nie sapałam, nie dyszałam, chyba mogłabym zdobywać nawet Himalaje.
   Od tamtego czasu minęły ponad cztery lata. Nigdy nie miałam ochoty, żeby pociągnąć dymka i sprawdzić, czy naprawdę już nie palę. Nie czarujmy się - palenie to nałóg, a on ma to do siebie, że nigdy już nie da się użyć troszeczkę, by znów do niego nie wrócić.

Grażyna Pec

Powrót do spisu opowiadań

Postanowiłem być niepalący

   Zacząłem palić w roku 1950, w wieku 16 lat. Wielokrotnie później wspominałem ze wstydem ten fakt, żałując poniewczasie gorzko, że do niego doszło. Niestety, nałóg złapał mnie mocno i nie chciał puścić. Początkowo dodawał mi, w mym nastoletnim mniemaniu, cech człowieka dorosłego, dojrzałego. Z papierosem obracałem się śmielej w świecie dorosłych, w który wszedłem stosunkowo wcześnie.
   Po latach papieros przestał być dla mnie przyjacielem, a stał się kłopotliwym i natrętnym towarzyszem życia. Zacząłem myśleć, jak się go pozbyć. Nie chodziło mi w tym przypadku o zdrowie; nigdy nie narzekałem na nie i nie sprawy zdrowotne były motywem rzucenia; chodziło mi właściwie o wszelkie niewygodne atrybuty palenia: zadymione pokoje, wypalone dziury w ubraniach, rozsypany popiół, cuchnące popielniczki. Pierwsza (ale nie jedyna) próba zakończyli się fiaskiem. Po krótkim (ok. dwóch miesięcy) okresie niepalenia, chęć sięgnięcia po papierosa po dobrym obiedzie okazała się tak przemożna, że uległem. I palenie zaczęło się od nowa. Jeszcze kilka razy podejmowałem podobne próby, ale bezskutecznie.
   Spróbowałem wówczas metody "małych kroków". Postanowiłem ograniczyć się najpierw do 5 papierosów dziennie, po dwóch tygodniach do 3, po miesiącu do 1, by po trzech miesiącach zaprzestać palenia całkowicie. Wyglądało to realnie, ale znowu okazało się zbyt trudne do wykonania. Powróciłem do palenia zrezygnowany i sfrustrowany przegraną walką z nałogiem. Przestałem się wtedy ograniczać i wypalałem ponad 20 papierosów dziennie, extra-mocnych bez filtra, jak się dało mazurów, wiseł (mało kto pamięta teraz nazwy ówczesnych najmocniejszych papierosów).
   Nadeszły późne lata 80. Epoka braku czegokolwiek, kartek, kolejek. Poszło to już w zapomnienie, ale konieczność utraty godności dla zdobycia ulubionych papierosów stała się motywem podjęcia kolejnej próby. Próby udanej, i jak się okazało, niezwykle skutecznej .
   Trudność w rzuceniu palenia była bowiem nie fizjologiczna (głód nikotynowy), ale psychologiczna. Odmówienie sobie jakiejś przyjemności na zawsze jest bardzo trudne; jest to bowiem decyzja negatywna. "Nigdy więcej" okazało się już wiele razy niewykonalne.
Natomiast zdałem sobie wtedy sprawę, że to, na czym mi naprawdę zależy, to "być niepalącym". Być człowiekiem, który nie musi płaszczyć się przed kioskarką, którego nie dotyczą żadne zakazy "Palenie wzbronione", "Przedział dla niepalących", "Tutaj się nie pali", którego nie można zniewolić kartkami na papierosy. Należy więc zmienić charakter postanowienia, z negatywnego na pozytywny: zamiast czegoś sobie odmawiać, spróbować coś osiągnąć.
   Postanowiłem więc "być niepalący". Proszę mi wierzyć, przestałem palić z dnia na dzień, nie odczuwając żadnej pokusy zapalenia i żadnych dolegliwości. Z każdym dniem cieszyłem się z coraz bardziej zaawansowanego niepalenia, a zastanawiając się jedynie, czy mogę już z całą pewnością uznać siebie za niepalącego. Została mi w domu do dzisiaj połowa paczki klubowych, których już nie wypaliłem - nigdy więcej nie odczułem takiej potrzeby. Udało się, bez żadnych zewnętrznych środków. Jestem niepalący!
   Wszystkim pragnącym rzucić palenie polecam taką zmianę "kwalifikacji czynu": z negatywnej na pozytywną, z "nigdy nie zapalę" na "będę niepalącym".
   Mam teraz 66 lat, przestałem palić 14 lat temu, 36 lat spędziłem jako palacz jak najmocniejszych papierosów. Ale wiem, że już do palenia nie wrócę. Nie dotyczą mnie żadne zakazy palenia; mogę przebywać wszędzie bez ograniczeń, czuję się swobodny w każdym towarzystwie.

Nazwisko i adres do wiadomości redakcji

Powrót do spisu opowiadań

Dyplom za wytrwałość

Rok 1996

   Palę od 30 lat, podoba mi się palenie. Pamiętam, jak zaczęłam palić. Zdjęcie F. Sagan - niezależna, ekscentryczna, dama z papierosem, w tle zamek, las, ładny widok. Początkowo było bardzo niewinnie - 20 papierosów dziennie, teraz ta liczba wzrosła trzykrotnie. Pocieszam się tym, iż wypalam papierosa do połowy, nawykowo, nie umiem inaczej, dlatego dzielę liczbę 60 przez 2, wychodzi 30 papierosów dziennie, nie jest źle. Od czasu do czasu zaczynam narzekać na brak oddechu, na zmęczenie, moja matka mówi tylko jedno - rzuć palenie! Nie mam takiego zamiaru, zwłaszcza że w moim otoczeniu, w pracy, palą wszyscy. Przez kilka lat pracowałam w szpitalu psychiatrycznym, a tam chorym w nagrodę za różne czynności, np. konkursy, daje się papierosy, czyli każdy pracownik przezornie nosi przy sobie papierosy. Poza tym, to taki przyjemny zwyczaj - kawa, papieros, gazeta. Jestem osobą aktywną, trochę typ "społecznicy", aczkolwiek nieśmiałą. Tak sobie myślę, gdzie mogę nawiązać nowe kontakty, gdzie mogę pogadać, gdzie mogę popolitykować? To proste, tylko w palarni, same plusy. Ilekroć słyszałam w telewizji wypowiedzi na temat szkodliwości palenia, nerwowo chwytałam za papierosa i wychodziłam z pokoju.
   Aż pewnego dnia (jak w bajce) usłyszałam i zobaczyłam na ekranie człowieka, który mówi o modzie na niepalenie z taką żarliwością i wiarygodnością, że usiadłam i wysłuchałam do końca. Tym kimś był profesor Witold Zatoński, tak jak przed laty zauroczył mnie widok F. Sagan z papierosem, tak teraz zauroczył mnie widok profesora. Tak się jakoś zaczęło składać, że w prasie, w radio coraz częściej trafiałam na artykuły o zaletach niepalenia. Nawet plakaty zaczęły informować o kursie odwykowym w Kościele Adwentystów Dnia Siódmego. Co mi tam, poszum, efekt żaden, większość uczestników kursu rzuciła palenie po pierwszym dniu (inna sprawa, że po 2-3 miesiącach wracali do palenia - sprawdziłam, tak było). Mąż żartował, że prędzej nauczę adwentystów palić, niż sama rzucę palenie. Kurs się skończył, moje palące koleżanki stwierdziły, że się wygłupiłam, bo przecież wiadomo było, że i tak, i tak będę paliła.

Rok 1997

   Jesień, siedzimy w kuchni, jemy śniadanie, w radio ktoś z kimś rozmawia, syn krzyczy: "To ten twój profesor", mąż na to: "No tak, jest jesień, a profesor Zatoński zwykle jesienią się uaktywnia", słuchamy wszyscy z uwagą, profesor jak zwykle mówi o skutkach palenia, wspomina o kursach odwykowych. Bez komentarza - nie chcę się przyznać, że od wiosny żuję Nicorette, wygląda to żałośnie, guma i papieros, papieros i guma. Postanawiam iść znowu na kurs odwykowy, już inny pastor, metoda ta sama, miło, przyjemnie, a ja palę nadal. Tym razem nikomu nie mówię, że chodzę na odwyk, a może się uda, ale będzie zaskoczenie. Nie udało się, palę nadal, ale zaczynam się tego wstydzić.

Rok 1998

   Mam gościa z Ameryki, jest po raz pierwszy na kontynencie, ciekawy wszystkiego. Podczas zakrapianej kolacji Paul pyta mnie, czy może mi zadać intymne pytanie, nastawiam się na pytanie z najbardziej intymnych zakątków ludzkich doznań, a Paul zwyczajnie pyta: "Powiedz mi, dlaczego ty palisz papierosy". Wstydzę się, odpowiadam: "Palę, bo lubię, podoba mi się to", ale wiem, że to nieprawda. I znowu jesień, moi chłopcy wyłapują każdy występ profesora Witolda Zatońskiego w TV W nawyk mi już weszło to chodzenie na odwyk. Niechętnie to robię, bez wiary w skuteczność. 
   W październiku 1998 roku po raz trzeci idę na kurs odwykowy. Właściwie to nie uczestniczę w tym kursie, tyle tylko że tam jestem, nie noszę jajka, nie patrzę na ekran, nie słucham ludzi. W czwartym dniu kupuję od pastora zioła, popijam je. Uważniej słucham krótkiej wypowiedzi profesora Zatońskiego, profesor mówi, że powoli zbliżamy się do "twardego jądra najbardziej uzależnionych palaczy", trochę bawi mnie ten zwrot, ale ciepło i pasja, z jaką profesor to mówi, umacnia mnie w przekonaniu, że to jest mówione do mnie. Piątego dnia pastor Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego Mariusz Maikowski przedłuża kurs o jeszcze jeden dzień. Nie bardzo wiem po co, bo z całej grupy tylko dwie osoby palą nadal, ja i taki smutny, zdeterminowany pan, który dojeżdża na kurs autobusem z miejscowości oddalonej o 40 kilometrów. Ostatni dzień kursu, wstaję rano, wypijam ziółka, postanawiam nie palić. Nie palę cały dzień, wieczorem idę na kurs, pastor zadaje niezmiennie to samo pytanie: "Czy ktoś przybył do grona niepalących?". Uśmiecham się, wiem, że to pytanie jest skierowane do tego smutnego pana i do mnie. Wstaje najpierw ten pan i mówi, że od rana nie wypalił papierosa. Potem kolej na mnie, ja też nie wypaliłam ani jednego, sama sobie nie wierzę.

Sierpień 2000

   Oglądam dyplom, który mi przyniósł do domu pastor Mariusz Maikowski, jest tam data 4-11.X.1998 rok. Od tego czasu nie palę papierosów. Moja rodzina zna wygląd, głos profesora Zatońskiego. Śmiejemy się, że gdyby profesor wziął się za propagowanie odchudzania, to pewno, tylko wtedy i wyłącznie wtedy, zrezygnowałabym ze słodyczy.

"Zofia"

Powrót do spisu opowiadań

Pali się... ratusz!

   Rok 1995. Byłem prezydentem Sopotu. Pewnego dnia o 16.00 miałem uczestniczyć w otwarciu Polsko-Litewskiego Forum Gospodarczego w hotelu "Posejdon".
   Była godzina 15.30, kiedy skończyłem ostatnie tego dnia spotkanie; do wyjazdu na forum zostało jeszcze trochę czasu, więc sięgnąłem po papierosa. Po wypaleniu "skipowałem" go w popielniczce, ale ponieważ irytował mnie zawsze widok popielniczek z niedopałkami, wyrzuciłem zawartość do kosza na śmieci. Spokojnie pojechałem na otwarcie forum. W trakcie spotkania otrzymałem wiadomość, że prawie zaczęło się palić. Na szczęście tuż po moim wyjściu do gabinetu weszła sprzątaczka (oby żyła wiecznie!), która ugasiła potencjalny pożar. Gdy uświadomiłem sobie, że przez papierosową głupotę mogłem spalić ratusz (z 1902 r.), natychmiast rzuciłem palenie. Do dziś papieros wzbudza we mnie wstręt.

Jan Kozłowski

Powrót do spisu opowiadań

Pusta popielniczka

   Po studiach odbyłem staż z tzw. nakazu pracy, a po stażu zamieszkałem w Dziwnowie, gdzie żona i ja otrzymaliśmy nie tylko pracę, ale i mieszkanie.
   Pracowałem w dziale połowów w tamtejszej spółdzielni rybackiej . Gdy była pogoda sztormowa, do naszego biura schodzili się rybacy. Każdy "ćmił", ile się dało, i to najczęściej sporty. Najbardziej "zdrowe i aromatyczne". No, chyba tylko mazury przebijały je "wytwornością", ale te trudno było dostać.
   W biurze mieliśmy jedną popielniczkę, taki szklany kafel. Pojemne to to było, więc opróżnialiśmy ją raz dziennie, pod koniec pracy. Nigdy nie zastanawiałem się nad ilością wypalanych papierosów. Paliłem swoje i cudze. Pod koniec pracy w "popielniczce" był zawsze stos niedopałków.
   W 1972 r. w czasie olimpiady w Monachium była akurat ładna pogoda. Wszystkie kutry poszły w morze, część kolegów była na urlopach, tak że w biurze zostałem sam. Zajęty jakąś pracą, jak zwykle paliłem papierosy. Tym razem tylko swoje. Pod koniec pracy machinalnie sięgnąłem po popielniczkę, aby oczyścić ją z niedopałków. I tym razem była pełna. Uzmysłowiłem sobie nagle, że to ja sam ją zapełniłem. Zacząłem liczyć niedopałki, ale szybko zreflektowałem się, że wystarczy policzyć, ile papierosów pozostało mi w paczce. Były chyba dwa lub trzy. Tylko dwa lub trzy z drugiej paczki rozpoczętej tego dnia. Dotarło do mnie, że codziennie, idąc do pracy, kupuję dwie paczki sportów i w pracy je wypalam. Również codziennie, wracając z pracy, biorę w kiosku gazety i paczkę sportów - na popołudnie i noc. Razem 60 sztuk. I tak codziennie od 2-5 lat. Kupiłem nową paczkę, ale nie otworzyłem jej. Postanowiłem wypalić te dwa lub trzy, które jeszcze mi zostały, i na tym zakończyć palenie. W drodze do domu kilka razy wkładałem papierosa w usta, ale nie zapalałem. Chowałem do paczki z postanowieniem, że zapalę trochę później. Tego dnia i tej nocy nie zapaliłem żadnego, mimo że wiele razy wkładałem papierosa do ust.
   Następnego dnia nie kupiłem jak zwykle dwóch paczek sportów, bo przecież miałem całą paczkę z wczorajszego popołudnia. Pogoda nadal była ładna, biuro puste i tylko ja sam na sam ze swoim nałogiem. Dzielnie wkładałem papierosa w usta i trzymałem go tylko, nie ryzykując zapalenia. Ile razy tego dnia powtarzałem ten sam manewr - już nie pamiętam. Papieros - stale ten sam - był coraz bardziej miękki, ale jakoś się trzymał. Zresztą sporty miały korzenny smak nie od przypraw, tylko od korzeni zamiast tytoniu - więc takie ciągle manipulacje jakoś znosiły.
   Tego dnia popielniczki nie zapełniłem ani jednym niedopałkiem. Stała i śniła czystością. W drodze do domu nie kupiłem papierosów. Zaprzyjaźniona kioskarka, jak zwykle, na gazetach położyła paczkę sportów, ale nie wziąłem jej. Wczorajsza paczka leżała w kieszeni marynarki obok zapalniczki i obie nie były tego dnia używane. Po drodze do domu tylko parę razy pomacałem kieszeń, czy aby są papierosy na popołudnie. Ot, taki odruch.
   Po obiedzie, jak zwykle, sięgnąłem ręką do kieszeni, ale tym razem nie wyjąłem papierosa i nie włożyłem go do ust.
   Po jakiejś godzinie poczułem się źle. Oblał mnie pot, zrobiło mi się mdło, zacząłem cały dygotać. Istotnych powodów ku takim objawom nie było. Nie wiedziałem, co się dzieje. Wyjąłem papierosa, włożyłem w usta i doszedłem do wniosku, że muszę go zapalić. Tym razem już muszę. Zapaliłem i zdrowo wciągnąłem dym w płuca. W tym momencie drgawki ustały. Zanim pociągnąłem drugi raz, uzmysłowiłem sobie, że to był głód nikotynowy. I wtedy natychmiast zgasiłem papierosa. Nie zniszczyłem go jednak, ale schowałem na później. Tego dnia jeszcze kilka razy machinalnie wkładałem papierosa w usta i za każdym razem, nie zapalając go, po chwili chowałem do pudelka. Mówiłem sobie, że jeszcze nie teraz, jeszcze nie muszę, zapalę, jak "będę musiał". Musiałem następnego dnia rano, w pracy. Ale znowu zapaliłem tego samego niedopalonego, raz mocno wciągnąłem dym w płuca, a gdy drgawki ustąpiły - niedopałek zgasiłem i schowałem do paczki - "na później". I tego dnia również wiele razy wyjmowałem papierosa, wkładałem w usta, ale nie zapalałem.
   Pogoda nadal była sprzyjająca. Puste biuro i żadnych pokus. Pełną paczkę papierosów zostawiałem już w domu. Leżała na widocznym miejscu, zawsze pod ręką. Dzięki temu nie trzeba było z obłędem w oczach lecieć do sklepu czy kiosku, "bo zabraknie papierosów na popołudnie i noc". Do pracy chodziłem tylko z dwoma całymi papierosami i tym jednym nadpalonym. Kioskarka wiedziała, że rzucam palenie, i nie kusiła. Rybacy siedzieli "na wodzie" i też nie kusili. Tylko sprzątaczka pytała mnie, gdzie wyrzucam niedopałki i czy aby nie za okno.
   Przez pierwszy tydzień, po kawałku, wypaliłem dwa sporty. Paliłem tylko wówczas, gdy mnie skręcało. I zawsze zaciągałem się tylko raz. Gdy ustępowało drżenie - papierosa natychmiast gasiłem. Został mi już tylko jeden. Przełożyłem go do papierośnicy i razem z zapalniczką nosiłem codziennie do pracy. Tak było przez dwa lub trzy miesiące. Cala paczka sportów leżała na widocznym miejscu w domu przez pół roku. Potem ją wyrzuciłem. Papierośnicę oddałem koledze, zapalniczkę również. Dzisiaj i on nie pali.
   Nie złamałem się ani razu, mimo że "okazji" i powodów było wiele. Wiosną następnego roku podczas spaceru zwróciłem żonie uwagę na dziwny zapach powietrza. To był zapach świeżo zaoranej ziemi. Przez tyle lat nie czułem nic, a powonienie powróciło mi dopiero po pół roku. Paliłem krótko, ale intensywnie. Bardziej głupio już nie można było. Teraz uzmysławiam sobie, że to całe palenie to tylko zbiór gestów, ruchów i czynności. Kupowanie, noszenie, otwieranie, częstowanie, przypalanie, gaszenie. I gdyby na tym się kończyło - nie byłoby tak źle. Ale to wszystko ma drugie oblicze. Moi rodzice już nie żyją. Oboje wykończył zawal. Mama paliła 40 sportów dziennie, ojciec 80. Palili do końca. Ja rzuciłem 28 lat temu i zawał też mam za sobą. Winię za to te siedem lat mojej głupoty.

Janusz Zieliński

Powrót do spisu opowiadań

Sprzątaczka

   Nieraz pytają mnie na spotkaniach, co najbardziej zawdzięczam telewizji? Czy to, że dzięki pracy na Woronicza poznałem wielu ciekawych ludzi? Czy może to, że zdobyłem pewną popularność? A może to, że miałem możliwość obcowania na co dzień z pięknymi kobietami?
   Wszystko to nieprawda. Najbardziej zawdzięczam telewizji to, że przed paru laty rzuciłem palenie. A było to tak:
   W dniu, w którym wieczorem były emitowane moje "Listy o gospodarce", kilka godzin wcześniej w rozmowie z dyżurnym spikerem zapowiadałem, kto będzie gościem programu i o czym będziemy mówić. Tego akurat dnia dyżur miał Krzysztof Ibisz, który pod koniec naszej rozmowy rzucił pytanie:
- A czy pali Pan papierosy?
   Ścierpła mi skóra, że tak przed całą Polską muszę tłumaczyć się z własnej słabości. Ale odpowiedziałem, że tak, palę.
- Bo wie Pan - kontynuował nasz pieszczoch - obchodzimy dziś Dzień bez Papierosa. Czy mógłby Pan obiecać naszym kochanym telewidzom, że przestanie pan od dziś palić?
   W tym momencie zrozumiałem, dlaczego bez specjalnego zezwolenia nie sprzedają w sklepach rewolwerów: zastrzeliłbym Ibisza na wizji! Ale tylko burknąłem coś twierdząco...
   Postanowiłem jednak dotrzymać słowa i przestałem palić. Dokładnie przez trzy dni. Czwartego dnia, będąc u kresu wytrzymalości, wykradłem sekretarce jednego papierosa i wyszedłem z nim na korytarz. Co za ulga... Raptem widzę, jak w moją stronę zbliża się w zielonym kombinezonie i z wiadrem w dłoni młodziutka sprzątaczka. Coraz wyraźniej mi się przyglądała, wreszcie, gdy doszła na odległość dwóch kroków, stanęła i powiedziała tylko jedno zdanie:
- A ja myślałam, że jak Pan coś powie, to tak już jest...
Poczułem się jak brudna ścierka, w którą każdy wchodzący do telewizji wyciera sobie buty. Zgasiłem bez słowa papierosa. I to był ostatni od przeszło pięciu lat.
   Natomiast inne nałogi - pozostały...

Andrzej Bober, Warszawa

Powrót do spisu opowiadań

Czcigodny Panie Profesorze

   Powtarzam słowa Pańskiego pisma - "Nic tak bardzo, jak ten list, nie sprawiło mi ostatnio przyjemności..." Dziękuję. To szalenie ujmujące, że będąc tak zajętym człowiekiem, znalazł Pan chwilę na osobisty, ciepły list.
   Z ogromną satysfakcją przesyłam mój kupon zgłoszenia do akcji "Rzuć palenie razem z nami - 2000". Nie mam żadnych wątpliwości - będę najstarszym uczestnikiem tegorocznej edycji, prawdopodobnie także ex-palaczem o najdłuższym nikotynowym stażu. Paliłem bowiem równe 78 lat.
   Pierwszego papierosa zapaliłem w wieku lat 14 - był wtedy rok 1922. Od tego czasu popalałem mniej więcej systematycznie. Pamiętam nawet marki swoich ówczesnych papierosów (oczywiście tanich) - Wanda, Radio albo Grand Prix. Do podchorążówki w Zambrowie w roku 1930 poszedłem jako namiętny palacz. Mogłem sobie wtedy pozwolić na modną w sferach ziemiańskich markę Ergo. 
   Najtrudniej ze zdobyciem papierosów było w czasie wojny - wygnany przez Litwinów z rodzinnego Wilna pracowałem przymusowo w Szawlach niedaleko granicy z Łotwą gdzie docierały papierosy łotewskie Tejka. Pojawiły się tam również papierosy litewskie (nie pamiętam marki) - dobre, ale drogie. Paczka 10 sztuk na czarnym rynku kosztowała 10 marek. Paliłem nawet krótko skręty z domowego tytoniu za okupacji rosyjskiej w Wilnie. I tak dalej, i tak dalej . Po wojnie przetestowałem chyba całą, pożal się Boże, produkcję polską, najdłużej pozostając przy Płaskich, Giewontach, Caro i na końcu Cristalach. Jestem więc żywą, wielotomową kroniką nałogu.
   Dlaczego o tym piszę? Bo mnie złości, że przez 78 lat byłem takim frajerem.
   Wiem też, że zerwanie z nałogiem będzie jedną z przyczyn sprawczych, że pożyję jeszcze parę lat w nowym XXI stuleciu. Przynajmniej do setki, czego i Panu z całego serca życzę.

Antoni Miller lat 92

Powrót do spisu opowiadań

Opracowano na podstawie publikacji "Wspomnienia palaczy",
Fundacja "Promocja zdrowia" 2001.
Oprac. strony: J.Kosiaty, e-mail: jkosiaty@esculap.pl